sobota, 25 lutego 2012

Werteryzmu ciąg dalszy

   Cóż... Znowu stoję. Tym razem trochę dłużej bo konkretny weekend poza domem. PIĄTEK, SOBOTA, NIEDZIELA. Czasem tak się zdarzy, że z przyczyn niezależnych od Ciebie pójdzie coś nie tak, nie tak jak sobie to zaplanowałeś. Ktoś lub coś, konkretniej mówiąc spedycja, chyba zbyt optymistycznie podeszła do sprawy zapewniając mnie że towar, który mam zawieźć do Francji czeka już na mnie od czwartku... Niestety konkretnych wiadomości dowiadujesz się dopiero na miejscu. Docierając w piątek informacja, że załadują jutro (czyt. w sobotę) a w sobotę o 14 poprawka: załadunek dopiero w poniedziałek bo nie wszystko jeszcze skompletowane. Cóż mi po zapewnieniach o wynagrodzonym postoju i po żalach sekretarki jak to jej przykro, że musi przekazywać mi te informacje plus to, że do poniedziałku muszę opuścić teren zakładu... No dobra. Karta postojowa wypełniona, zobaczymy co przyniesie poniedziałek..
   Nie to, żeby mi było przykro bo z biegiem czasu i oswojenia się z tym zawodem nauczyłem się obojętności w pewnych sprawach i nastawienia: co będzie to będzie, nic na siłę nie przeskoczysz. Najgorsze są tylko plany, które snułeś gdzieś daleko w wyobraźni. Teraz stojąc i pisząc to spacerowałbym pewnie gdzieś po Strasbourgu..
  A tak kwitnę sobie na parkingu, praktycznie sam bo wokół mnie tylko jakiś Łotysz, który przed chwilą się zatrzymał i spada pewnie jutro rano do domu. Sam z pytaniami i moimi myślami, których czasami sam się boję. Czegoś mi brakuje, w zasadzie ciągle mi czegoś brakuje. Werteryzm znowu we mnie się budzi ze zdwojoną siłą. Czego ja tak poważnie chce i kiedy dotrę do tego punktu, kiedy osiągnę pełną satysfakcje? Zastanawiam się za czym ja tak naprawdę tęsknię? Nie wiem czy za domem, który jest teraz tak blisko a jednocześnie tak daleko  by nie móc do niego wrócić, czy za kilometrami, których ciągle mało?! No właśnie.. chyba to drugie.. coraz częściej uświadamiam sobie, że jazda to narkotyk i uzależnienie od niej to tylko kwestia czasu. Nie wyobrażacie sobie jak zmienił się mój punkt postrzegania świata po tych niespełna dwóch latach za kółkiem na międzynarodówce..
W przeciwieństwie do terapii odwykowych od alkoholu czy narkotyków, jeśli chodzi o drogę i samą jazdę nic takiego nie ma.. Dobrze czy źle? Odpowiedź na to to już kwestia indywidualna.
   Pewien jestem tylko tego, że znaczna większość kierowców dalekodystansowych to szczerze zryte berety, zawieszeni gdzieś w swojej przestrzeni, którą sobie stworzyli i nią żyją.
A kiedy spotkasz ciężarówkę na drodze pomyśl o tym. O tym, że ten ktoś kto ją prowadzi wiezie dla Ciebie towar do sklepu abyś miał jutro co zjeść na śniadanie.. Okaż choć odrobinę szacunku dla ludzi, którzy to robią !
I jeszcze jedno. Ile musi trwać nałóg aby się do niego przyznać? U mnie właśnie nadszedł ten moment. Szczerze się przyznaje. Jestem uzależniony od tego co robię i zakochany w mojej kupie złomu! Dzięki niej pokonuje tysiące kilometrów, które są dla mnie pokarmem i odważniej mówiąc obecnym sensem życia, przemieszczam się z punktu A do punktu B po całej Europie. Z towarzystwem spikera w radiu  i tysiącami przewijających się samochodów na drodze a jednak samotny. To jest dla mnie piękne i jak na razie, chyba nie chce inaczej.
 
  Trzeba szukać pozytywnych stron, nawet tam gdzie ich nie ma! Kilka zdjęć z mojego piątkowego wypadu do pobliskiej Ustki, nad morzem.






Wieczór zwieńczony dobrą obiadokolacją 

A sobota? Jakoś zleciała.. Zostaje jeszcze niedziela. A więc jutro zakładam pantofle, niebieski frak i żółtą kamizelkę i? I idę w miasto patrzeć okiem Wertera na ludzi żyjących normalnie, dniem codziennym.. 
  Takie to pisane na żywca..
Pozdrawiam wszystkich weekendujących poza domem ;)

poniedziałek, 20 lutego 2012

Francja elegancja !

  To sobie Włóczykij pojeździł.
 4150km w 54godziny jazdy w 6dni. Maksymalny, przedłużony tygodniowy czas jazdy to 56godzin a więc prawie do cna go wykorzystałem i prawidłowo się w nim zmieściłem. Wszystko pięknie mi się ułożyło i była to idealna trasa by strzelić ją "na raz", uciec przed sobotnim zakazem w Niemczech i nie kiblować pauzy weekendowej gdzieś na autostradzie tylko na spokojnie, w domu ;)

Radom-Warszawa-Wągrowiec-Andancette-Thiers-Radom

 Tak ostatnio się złożyło, że poniedziałkowy (13.02) ranek zaczyna się dla mnie już standardowo, od szukania frachtu. Przebieranie w ofertach, kalkulacja: ile za ile, dylematy czy brać to, czy tamto, czy może wpadnie jeszcze coś lepszego? I wpadła, Francja. Załadunek we wtorek. Pasuje. Ogarnięcie w 5minut i szybka checklista. Wszystko jest. Pojechali my!
 Najpierw Warszawa. Tam zrzutka towaru z Czech a były nim lodówki sklepowe. Miałem szczęście. Dotarłem chwile przed 16 a magazyn czynny był właśnie do tej godziny. Jednak wózkowy spoko gość i nie trzeba było używać magicznego argumentu jakim jest piwo. Bez problemu mnie rozładował. Pół godziny i po zabiegu. Dzięki ! Wieczorem już na spokojnie pognałem do Wągrowca pod daną firmę.
Podstawiłem się o 9 tak jak kazali, niestety wyjechałem dopiero o 14. Za mną stało jeszcze dwóch chłopaków. Ładowali to samo i w to samo miejsce. Towar lekki bo łącznie 4tony a było to 7 aluminiowych koszy na odpady. Napracowałem się bo trzeba było podnieść dach na 3m, rozpiąć dwa boki i zsunąć dach. Do tego na każdy kosz dwa pasy, razem 14.. Zdjęć nie zrobiłem, nie było na to czasu.
I w końcu nastaje ta chwila, ten moment kiedy już wszystko zapięte, dokumenty zabrane, brama otwarta i możesz jechać - bezcenne.. Przed tobą tylko 1700km czystej jazdy. Ta złudna dla nas wolność to jest właśnie to na co my kierowcy czekamy, co najbardziej kochamy !
Po drodze jeszcze zakupy w markecie, dolewka paliwa w Słubicach, pod same korki i wskakujemy na niemieckie autostrady. Wykorzystałem 15h pracy, stanąłem o północy, gdzieś w połowie Niemiec. Tryb sowa mode on czyli telefon wyłączony i spanie bez budzika nad głową. Nie spieszy się, awizo dopiero na piątek. W środę doczłapałem się w okolice Strasbourga. Tam dobry parking, z internetem i marketem, barem, czyli wszystkim co do życia potrzebne. Oczywiście parking cały zapchany ale wyczaiłem Czecha, który właśnie ruszał i wskoczyłem na jego miejsce. 
Poranek tutaj, wschód słońca, przepiękny. Zapachniało wiosną. Kawa smakuje całkowicie inaczej gdy za oknem taki widok:

Chciało by się tu zostać.. ale w czwartek już zaplanowany miałem dojazd do celu. Było jakieś 500km. Pomyślałem sobie: autostradę do Lyonu i niżej na Barcelonę już znam. Droga jest, to wiadomo więc po co przepłacać? Może da się pojechać landem tym bardziej, że na plecach tylko 4tony, prawie pusto. I dało się. Na mapce wyżej, dla ciekawych pokazałem jak można objechać autostrady nie płacąc praktycznie nic i nie nadziewając się na żadne tonażowe zakazy. Fakt, że pojedziemy trochę wolniej ale czas mi na to pozwalał. A takiej Francji z autostrady nie zobaczysz..









Tutaj już obwodnica Lyonu

Na miejsce dojechałem ok. 17. Biuro było jeszcze otwarte, mówię pójdę zapytam, zobaczę co się dzieje. Pokazałem dokumenty, coś porzępolili między sobą, kazali się rozpiąć i poczekać. Po chwili zajechał kierowca śmieciarką i te kosze rozładował mi HDS'em z tej śmieciarki. Jak tu wierzyć spedycji kiedy mówi rozładunek FIX na piątek 8 rano bo jest zamówiony dźwig.. ale nie narzekamy, rozładowali, lepiej być nie mogło.
Do Thiers, miejscowości załadunku powrotnego miałem jakieś 200km dojazdu. Teren górzysty, nie dało się pojechać na skróty. Musiałem cofnąć się do Lyonu. Widok na miasto Saint Etienne nocą, coś pięknego. Przelot Autostradą, szkoda bo nie było gdzie się zatrzymać i zrobić zdjęcia. Ujechałem jakieś 150km i czas się skończył. Rano w piątek już krótki dojazd, z trafieniem nie było problemu. Numer załadunku był więc od razu kazali podstawiać się pod rampę. 32 big bagi na paletach, łącznie 6,5tony. Znowu pierzasty ładunek, elegancko. Kalkulując drogę powrotną musiałem policzyć kilometry i czas jazdy żeby przeskoczyć Niemcy w sobotę przed niedzielnym zakazem. Wracając, Francją też pojechałem landem. Na styk, równiutkie 9h jazdy dojechałem na ten sam parking w okolice Colmar-Strasbourg.
Tu kawałek słynnej 'portugalki'.
i kilka z landu




 Stąd 810km do Zgorzelca, na 10h jazdy się zrobi, spokojnie. I się zrobiło, uciekłem za linie wroga, do kraju.

A9
A4

 9h pauzy i o 3 w niedziele start na ostatnią prostą. Ostatkowa noc, ruch samochodowy znikomy. Pomknąłem jak strzała! Odliczanie i ostatnie kilometry do domu.. wtedy chyba każdy czuje się pobudzony. Muzyka coraz głośniej, włącza się adhd. Mamy Wrocław, jest Bełchatów, Piotrków, jeszcze tylko 100, 80, 50, 30, 10 i, i, i w domu ! I, i aż mi się wysiadać nie chciało.. tak dobrze się jechało. 
Kilometry i czujesz, że żyjesz ;)

(Wyjazd: poniedziałek po południu, przyjazd: niedziela rano) w trasie 7dni
Radom-Warszawa-Wągrowiec-Andancette-Thiers-Radom
                        6ton                            4tony                     6,5tony
Łącznie 4150km
Spalanie: 28l/100km

Rozładunek w środę rano i potem prawdopodobnie znowu Francja

niedziela, 12 lutego 2012

Szwabska zima, PL-D-CZ-PL

Prawie połowa lutego a my już normę ze stycznia mamy zrobioną. Z przyjemnością idzie mi oznajmić, że już w pełni przełączyłem się na tryb praca i wróciłem do swojego normalnego stanu. 
Kierunki trochę się pozmieniały bo zamiast Rumunii czy Łotwy, Estonii częściej patrze w stronę zachodnią. Zima przyszła, co widać. Trzeba szukać frachtów w bardziej cywilizowane miejsca tym bardziej, że bałkańskie tereny m.in Rumunia, Bułgaria jest teraz zmrożona i zasypana śniegiem. Zakaz wjazdu na oponach letnich przekonująco oznajmia, że nie warto się tam teraz wybierać. 

Radom-Puławy-Tczew-Dingolfing-Bor-Radom

   W poniedziałek dzielnie się spisałem jako spedytor załatwiając dla siebie dwa ładuneczki. Hmm.. mnie już nerwy łapały bo wszystko tak w ostatniej chwili i teraz próbuje sobie wyobrazić normalny dzień przeciętnego spedytora, który pod sobą ma 8 samochodów i dla nich musi ogarniać ładunki.. Krótko mówiąc: to nie dla mnie. Wolę jechać i zająć się swoimi problemami w trasie.
   O 17 zameldowałem się na bramie w Puławach gdzie ładowałem saletrę w big bagach. Przygotowany byłem na długi postój bo tam zawsze kolejki ale przede mną było tylko 5 samochodów. Sprawnie poszło dlatego noc spokojnie przespałem w domu. Towar z Tczewa na Niemcy awizowany był dopiero na środę po południu dlatego nie spiesząc się w trasę ruszyłem dopiero we wtorek. W środę raniutko dojazd do celu. Widząc adres na dokumentach była to jakaś wieś, prywatne gospodarstwo. Drogi dojazdowej nie było nawet na nawigacji. Nic dziwnego skoro była jakaś gruntowa w szczerym polu. Co by było gdyby jechało coś z przeciwka?










Gospodarz przyjął mnie z otwartymi rękami. Powiedział: najpierw zjemy potem rozładujemy. Zaprosił mnie do swojego mieszkania, a jego żona naszykowała prawdziwe wiejskie śniadanie. Kiełbasa na gorąco, do tego kanapeczki, kawa herbata do wyboru. Przemiło mi się zrobiło. Po takim królewskim daniu sił do pracy nie zabrakło. Towar sprawnie rozładowany a właściciel podpisując dokument przypiął mi jeszcze 5dych. Ogromny szacunek dla tych ludzi za gościnność i szczerą ludzką dobroć!
Szybki podjazd do Tczewa gdzie miałem załadunek. Zeszło kilka godzin bo towarem była ogromna maszyna+osprzęt. Warte to wszystko pewnie niezłą kasę. Na zabezpieczenie poszło 15 pasów, niestety zdjęć nie mogłem zrobić. 
Czasu pracy starczyło na dojazd do Zgorzelca gdzie strzeliłem sobie 11godzinną pauzę. Pospałem bo w czwartek obudziłem się koło 12. Za oknem zrobiło się zimowo, napadało kilka cm śniegu. Prysznic, dobry obiad, zakupy, tankowanie i ruszamy. Do celu 480km. Rozkręciłem radio i usłyszałem o karambolu na A4 w stronę Wrocławia.. U nas droga już odtajała ale jadąc w głąb Niemiec zaczęło padać i było naprawdę ślisko. Pod wiaduktami dosłownie lód, samochód w rowie co kilkanaście kilometrów..







Pługi jeździły, odgarniały, sypały ale przy temp. -10 nie dużo to dawało. Padało przez całą trasę przez Niemcy. Wypogodziło się dopiero rano a rozładunek miałem w fabryce BMW. Praktycznie cała ta miejscowość to jedna wielka fabryka rozłożona na kilka punktów. Tu też niestety bez zdjęć, jedyne tylko przy wjeździe na bramę.

Tutaj też wyjątkowo mili ludzie. Musiałem czekać na człowieka, który był odpowiedzialny za rozładunek tej maszyny. W trakcie tego pracownik zaprosił mnie do bufetu i kazał częstować się czym chata bogata. Wszyscy tam mają darmowe jedzonko w trakcie pracy. Miło. Przechodziłem przez halę montażową gdzie zakładane były tłumiki do podwozia, ciekawe doświadczenie.
Ze zwaleniem tej maszyny a raczej z pomysłem jak to zrobić zeszło Niemcom kilka dobrych godzin. 
Na miejsce załadunku powrotnego miałem 180km dojazdu, do Czech. Przebiłem się przez Niemieckie landówki, pogoda piękna widoki przyjemnie dla oka.



tu już autostrada i wjazd do Czech

Załadunek w typowym parku logistycznym, tyłem z rampy. W biurze pożartowane z całkiem atrakcyjną sekretarką, czeski śmieszny język hehe. Dokumenty w dłoń i ruszamy do domu! Piękna perspektywa
Widok z drogi na Pragę w nocy, bezcenne.
Stanąłem jakieś 5km przed Wrocławiem. Mróz był co raz większy -14 gdy się kładłem. I dylemat: gasić, nie gasić? Przepaliłem przed spaniem i zgasiłem. Budzę się rano, -21. Ja pier...le. Samostart psiknięty ale odpalić nie chce. Myślę sobie: pewnie opadło paliwo na filtrze bo zaworek nie trzyma i zaciągnąć nie chce. Tą usterkę odkryłem już wcześniej. No dobra, kabina lekko do góry podpompuję i spróbujemy. Raz, dwa, trzy. Kręcimy.... nic. Pompuje jeszcze raz i o raz za dużo. Strzeliła uszczelka pod filtrem i ucieka paliwo.. Ech.. klnę pod nosem ale przygotowany na taką sytuacje mam opaskę do odkręcania filtrów. Kabina całkowicie do góry, filtr odkręciłem, uszczelka się ułożyła zakręciłem, szczelność jest, odpowietrzyłem go ale prądu w akumulatorach już brak.. Niedaleko była baza transportowa. Pobiegłem, poprosiłem. Pomogą.
 Dziękuje ludziom dobrej woli za pomoc i odpalenie z kabelków. A potem ja pomogłem koledze, który tankował na stacji, po 20minutach też siadły mu baterie.. Za tankowanie dostał dwa obiady gratis. Razem zjedliśmy, pogadaliśmy, pogoniliśmy za Wrocław i nasze drogi się rozjechały. Pozdrawiam ! 
Jak to pisze, nie czuć tego, tego mrozu i ogromnego wysiłku jaki trzeba było włożyć w podniesienie kabiny, siłowanie się z filtrem i wiele innych niedogodności. Straciłem jakieś 6godzin ale nie ma tego złego, rozruszałem mięśnie i nadrobiłem rok nieobecności na siłowni ;)
Tu jeszcze widok stadionu z obwodnicy Wrocławia

Drugiego takiego białego zestawu na trasie nie widziałem. 








Podsumowując: kocham tą prace. 

(Wyjazd: wtorek w południe, przyjazd: sobota wieczór) w trasie 5 dni
Radom-Puławy-Tczew-Dingolfing-Bor-Radom
                                          24tony   6ton                6ton
Łącznie: 2720km
Spalanie: 29l/100km

Plan to rozładunek w Warszawie w poniedziałek i dalej co się trafi, zobaczymy.

środa, 8 lutego 2012

kierownica - pasja, praca, zamiłowanie a może przekleństwo i kwestia przyzwyczajenia?

   Stoję gdzieś na parkingu. Wokół mnie pełno ciężarówek, kolegów po fachu. Firanki zasłonięte, wszyscy śpią bo przecież rano trzeba wstać i gonić kolejne kilometry do celu, a ja? Nie mogę usnąć chociaż jutro długi, ciężki dzień i szmat drogi prze de mną. Chyba dziś jest pełnia.Tak, na pewno jest, może dlatego.
   Siedzę i dumam nad życiem, nieubłaganie upływającym czasem i dniami, które spędzam w kabinie, swoim drugim domu gdzieś hen hen daleko.. W głowie tysiące myśli a ja zadaję sobie pytania: cóż takiego jest w tej pracy? Co mi daje do tego taką siłę by wykonywać ten zawód a nie inny? Czy to jest czegoś warte? Przecież to wcale nie jest łatwe i bezpieczne. Kierowca to w tych czasach żadne prestiżowe zajęcie a przy okazji rujnuje nam życie rodzinne i prywatne bo co możesz zrobić w sobotę czy niedziele? Tylko odpocząć. A jednak trwamy w tym i pozostajemy wierni mimo przeciwności losu. Niejednokrotnie mówimy: to już ostatnio kurs, teraz chwila wytchnienia a gdy już jesteśmy w domu wszystko nas drażni, nie możemy znaleźć sobie  miejsca i co? I jedziemy, uciekamy od tego dnia codziennego, którego nie jesteśmy w stanie znieść.
  Dla normalnego człowieka jest to nie pojęte bo jak można spać w samochodzie, gotować na butli turystycznej czy kąpać się pod prysznicem na stacji? A dla nas codzienność. Kierownica, autostradowy parking i droga ciągnąca się w nieskończoność przez nasze całe życie. Kołysanką jest dla nas szum samochodów mknących przed siebie a budzikiem nie słodkie: kochanie wstawaj już 9! Tylko dźwięk odpalanego silnika samochodu kolegi stojącego koło nas. Potrafimy rzeczy, o których zwykły Kowalski nie ma bladego pojęcia, i on widząc ciężarówkę widzi tylko przeszkodę, którą jak najszybciej trzeba ominąć. Nie zdaje sobie sprawy, że tam siedzi człowiek. Nie wie on ile ta praca dla nas znaczy, czym jest ani jak wygląda, nie zastanawia się nad tym bo po co? A dla nas to często całe życie, zawód który daje kopa, czasem zastrzyk adrenaliny i sytuacje ekstremalne gdzie jesteśmy zdani tylko na siebie. Nie wie też jakie to wyzwala w nas emocje: pozytywne ale też przeplatane tymi negatywnymi. Nawet znajomym nie chce mi się już opowiadać co tam w trasie bo i tak pewnych rzeczy nie zrozumieją.. Człowiek żyjący na miejscu, w domu po prostu tego nie chwyta w przeciwieństwie do tego co siedzi w transporcie od lat i wie na czym to polega.
  My Jesteśmy zwierzętami drogowymi, dla których pokarm to przebyte kilometry. Gdy ich nie pokonujemy, umieramy. Dni się zlewają. Wtorek, środa czy niedziela w trasie każdy jest taki sam a w domu jaki by nie był jest dniem odpoczynku. Sam już ich nie liczę.. Przyjeżdżam i nie mam co robić. Spotkanie z kolegami, jakieś wyjście na miasto, do klubu i tyle. Trzeba jechać dalej bo w głębi duszy nie czujesz się już dobrze w tłumie ludzi, nie ma za bardzo o czym pogadać a w głowie masz już następną trasę. Którędy pojechać, gdzie stanąć. Jeszcze wcześniej nie wyobrażałem sobie weekendu w trasie a teraz? Już obojętne. To naprawdę poważny temat z którego na początku nikt nie zdaje sobie tak naprawdę sprawy..
  Mieszkam obok ruchliwej drogi i kiedyś patrząc wieczorem na śmigające ciężarówki myślałem: jak oni mają dobrze, gdzieś sobie jadą a ja wbity jak kołek, w miejscu. A teraz widząc domy i światła w oknach przechodzi myśl: siedzą sobie, z rodziną, przy kominku a ja błąkam się gdzieś po Europie..
  Zastanawiam się co jest w tym takiego co tak silnie wciąga i uzależnia. W chwilach jak ta szukam w tym sensu. Czuje, że zaczyna się we mnie budzić bohater romantyczny i tragiczny w jednym. Dobre to jest czy złe? Czy trafi się osoba płci przeciwnej, która potrafi mi to wybić, tą jazdę choć trochę z głowy? Czy w ogóle będę jeszcze umiał siąść po ludzku w domu przynajmniej na miesiąc?
  To jest pasja? Zamiłowanie? A może przekleństwo? Czy tylko kwestia przyzwyczajenia?

niedziela, 5 lutego 2012

PL - I - PL

  Tego mi brakowało, wypadu w nowe, nieodkryte jeszcze przeze mnie miejsce!Głód duszy włóczykija zaspokojony przynajmniej na jakiś czas.
 Zatem luty rozpoczęty przyzwoicie pierwszym moim wyjazdem do Włoch. Trasę wybrałem tak jak widać poniżej na mapce, czyli przez Słowację, Węgry.Niektórzy nazywają to trasą przez dzikusy.Można jechać jeszcze przez czeskie i austriackie autostrady ale dla mnie bez sensu jest płacić dość wysokie tam opłaty drogowe.
Radom-Tomaszów Maz-Florencja-Tomaszów Maz-Radom

 Załadunek we wtorek rano w Tomaszowie Mazowieckim w niewielkiej przędzalni. Towarem były włóczki w rolkach poukładane na paletach(zdjęcie na rozładunku poniżej). Ładunek objętościowy, typowy na moją 3metrową mege. Całość ważyła 12ton czyli neutralnie, lekko i przyjemnie do jazdy.Mrozy dawały się we znaki(-17) bo zamarzł olej w siłowniku do podnoszenia dachu ale do załadunku wjechałem na ciepłą hale i po dłuższej chwili wszystko było w porządku. O 12 pełen zapału i głodny przygód ruszyłem w dłuugo oczekiwaną trasę.Pierwszy przystanek na granicy w Cieszynie gdzie kupiłem urządzenie do naliczania opłat drogowych w Czechach.Wygląda to tak samo i działa tak samo jak nasz via toll.Czechami jedziemy tylko jakieś 40km po to aby przebić się na Słowację.Tam tylko kawałek krętej drogi i dostajemy się na autostradę już do samej granicy z Węgrami.Dla ciekawych powiem, że przejazd przez Słowację kosztuje jakieś 45e.Czas jazdy już się kończył dlatego na noc stanąłem na węgierskim autostradowym parkingu.Odkryłem, że tutaj na stacjach MOL jest darmowy internet czego wcześniej nie było.Bezpłatnie można też się połączyć na AGIPie.
11h przerwy to czas idealny aby odpocząć po długim dniu pracy.Mrozy już tak nie doskwierały bo rano było -8.Renia zapaliła na dotyk, bez problemu.Jednodniowa winietka na Węgrzech to koszt 14euro.Tutaj obowiązuje od 00.00 do 23.59 czyli inaczej niż np. na Litwie gdzie jednodniowa znaczy 24h od momentu zakupu.Węgry znam dość dobrze chociaż dalej tym szlakiem do Słowenii jechałem pierwszy raz.Jakieś 180km jazdy po nie najlepszych drogach.Przynajmniej ruch mały i nie ma tu większych korków czy zatorów.

 A tu typowy węgierski teren zabudowany.Charakterystyczne są rolety na okna, we wszystkich domkach bez wyjątku.
3 godzinki i łapiemy Słowenię
Słowenia- tą tranzytową autostradę znam jeszcze z niedalekiego dzieciństwa gdzie przemierzałem ją w wakacje podczas rodzinnych urlopowych wyjazdów.Cała jeszcze wtedy nie była przejezdna.Kawałkami jechało się tędy krętymi drogami a w górze widać było dopiero powstające mosty i drążone tunele.Pamiętam, że w tych wyjazdach połową przyjemności była dla mnie właśnie ta długa podróż samochodem.Patrzyłem na jadące polskie ciężarówki i tak myślałem.. oni w pracy a my na odpoczynek.. Doczekałem się.Teraz sam śmignąłem moim dawnym wakacyjnym szlakiem.Fajnie sobie tak powspominać te beztroskie czasy a jeszcze fajniej przejechać się tędy i przypomnieć drogę tkwiącą gdzieś głęboko w mojej pamięci.
dwie eSki rządowe

Koszt przejazdu przez Słowenię to 81e, opłaty pobierane są na bramkach



 tunele, najdłuższy miał ok. 2600m





Włochy przywitałem już bo zmroku.Jeśli są dwa pasy, oszczędnie tutaj nie pojedziesz.Nikt tu wolno nie jeździ.Mniej niż 85km/h nie zejdzie bo zaraz zaczną Ci z tyłu mrygać albo trąbić a wszystko przez zakaz wyprzedzania pow. 7,5t na autostradach.
Na 10 godzin jazdy dojechałem do miejscowości Padova gdzie byłem już zmuszony stanąć noc.Dalej droga do Bolgony i niżej do Florencji była zamknięta a wszystko przez złe warunki atmosferyczne.Obfite opady śniegu zaskoczyły Włochów.Rano było już przejezdnie ale zatory na drogach niesamowite, większość pewnie na letnich oponach, przestraszona jechała po 20-30km/h.
Do celu miałem 200km a odcinek ten jechałem 5,5h.

 Oni chyba dobrej zimy nie widzieli.. prawy pas zaształowany, środkowy szedł w miarę normalnie jak na te warunki

 A tutaj po przeciwnej stronie kilkunastokilimetrowy korek pod górę..
 Zjazd w dół do Florencji, śniegu troszkę mniej 

A tu wjazd do Florencji do celu kilka km

W nawigacji był dokładny adres, znaki czytelne problemów z trafieniem do firmy nie było.Przeszkadzał tylko huraganowy wiatr a otwarcie plandeki to był nie lada wyczyn.Zdjęcie z rozładunku


Włosi tutaj bardzo mili i przyjemni ale angielskiego ni w ząb nie znają.Porozumieć się dało tylko gestykulacją..
Trochę pożartowali swoimi włoskimi powiedzonkami, poczęstowali kawą, ciasteczkami a cała akcja z rozładunkiem i załadunkiem zajęła im kilka godzin.Towar z powrotem to były wielkie wory szmat i różnych materiałów wrzuconych luzem na naczepę.Całość ważyła ok 16ton.
Jak wyjeżdżałem było już ciemno, najgorszy odcinek przede mną czyli przeprawa przez wielką górę przed Bolgoną

Warunki już się poprawiły, korka którego pokazałem wcześniej nie było.Wszystko szło wolno ale płynnie, na drodze prawie same ciężarówki, przestraszeni włosi pewnie siedzą w domach.
Dalej za Bolgoną już czarno i sucho, dociągnąłem prawie do samej Słowenii i tam 9h pauzy.Te 9h odpoczynku to czasem za mało po długiej 15 godzinnej pracy.. z łóżka ciężko było się zerwać, jeszcze by się pospało ale trzeba jechać żeby zdążyć z powrotem do soboty.
Cały czas towarzyszył bardzo silny czołowy wiatr aż do samej Słowacji, przez co spalanie diametralnie rośnie.
Tu jeszcze kawałek zimowych warunków na Słowenii

Na Węgrzech już było sucho za to z każdym kilometrem na północ w stronę domu mróz coraz większy..
Noc spędziłem na wys. Trnavy za Bratysławą.-18, samochód przepalałem co 3h.O 4 w sobotę pobudka i ruszamy do celu, 460km.Mróz coraz większy, na granicy słowacko-czeskiej sięgnął aż do -27, do tego przeraźliwie silny wiatr.Odczuwalna temperatura była na pewno dużo niższa, przypuszczam że w granicach -50..

 Moja Renia nawet nie zajękła, szła jak burza a zatrzymałem się dopiero w Cieszynie na dolewkę paliwa a tam.. Na orlenie zamarzł diesel.. ciekawy jestem co tam za paliwo mieli.Z chęcią wspieram polskie firmy ale paliwo dolałem na BP.Mróz do samego Tomaszowa nie zszedł powyżej -18..
Na trasie co chwila jakiś samochód na poboczu, który nie podołał silnym mrozom
Mnie na szczęście to wszystko ominęło.Problemów żadnych nie miałem a Renia spisała się na medal!W ten sposób do celu docieram w południe.Szybki rozładunek i za chwilę jestem w domu.Włóczykij zrobił 3200km w niecałe 5dni.Wtrącę jeszcze, że we Włoszech na autostrady wyszło mi 110euro tam i z powrotem a na całą trasę koszty drogowe to około 400euro.
Podsumowując trasa poszła elegancko.Widoków Toskanii nie było mi dane zobaczyć przez padający śnieg, mimo to wyjazd zaliczam do udanych.

(Wyjazd: wtorek rano, przyjazd: sobota po południu) w trasie 5dni
Radom-Tomaszów Maz-Florencja-Tomaszów Maz-Radom
Waga:
tam: 12 ton
z powrotem: 16ton
Spalanie:
tam:28l/100km
z powrotem: 32l/100km

Na razie bez planów na kolejną trasę. Mrozy muszą zelżeć.Tym bardziej, że druga nasza ciężarówka zamarzła na Łotwie..